Kiedy obóz powstawał w 1940 roku, służyło tam ok. 1000 esesmanów, pod koniec 1944 r. było ich już 4500. Newsweek Historia: Ze wspomnień esesmanów wynika, że wojna nie miała wpływu Do obozu koncentracyjnego trafił przez kobietę, do PZPR z lenistwa, literatem został niechcący, gwiazdą estrady – od niechcenia. Stanisław Grzesiuk – legendarny bard Warszawy doczekał się pierwszej na miejski folk przychodzi i odchodzi. Czasy się zmieniają, wciąż powstają piosenki wprost na ulicy, jednak dziś hip hopowy trans dużo trudniej zapamiętać, niż częstochowskie rymy złodziejskich i pijackich ballad przedwojennej Warszawy. Ze wspomnień, które zebrał w swojej książce Bartosz Janiszewski wynika, że radiosłuchacze i posiadacze adapterów oszaleli, kiedy usłyszeli w Polskim Radiu Stanisława Grzesiuka, a ze swoją bandżolą potrafił samodzielnie śpiewać w wypełnionej do ostatniego miejsca Sali Kongresowej. Kiedy zespołowi znudziło się granie rock and rolla, folk rockowa Szwagierkolaska przyniosła grupie większą sławę niż jakakolwiek inna płyta. Nie byłoby tego sukcesu bez postaci Stanisława Grzesiuka, mam też wrażenie, że nie miałby też odwagi śpiewać inżynier Staszewski, znany kilka dekad później jako „Tata Kazika”. Bartosz Janiszewski, choć stara się zachować linearny charakter opowieści, wzorem wytrawnego gawędziarza czasem uprzedza fakty, innym zaś razem powraca do przeszłości. Wszystko po to, by jak najpełniej i najciekawiej przedstawić postać człowieka, który przeżył piekło obozów koncentracyjnych, dał sobie radę w komunie i… nie przemęczał się pracą. Autor nie epatuje zbytnio alkoholowymi zainteresowaniami mieszkańców Czerniakowa, nie ekscytuje wszechobecnością śmierci w książce „Pięć lat kacetu”, przypomina za to, skąd w polskiej literaturze wzięła się fraza „Boso, ale w ostrogach”. Od pierwszej strony czuje się za to, że Stanisława Grzesiuka szanuje i poważa. Niejeden raz podkreśla jego szczególne poczucie honoru, które zresztą narobiło mu kłopotów i za okupacji i po wojnie, spryt czy wręcz cwaniactwo warszawiaka i przede wszystkim życzliwość i zainteresowanie losami innych ludzi. O ile przedwojenne i wojenne losy barda stolicy są dość dobrze znane dzięki lekturze jego świetnie spisanych wspomnień, o tyle ciekawie wypada część dotycząca powojennych losów więźnia hitlerowskich obozów. Wstępuje do PZPR, kończy kurs dyrektorów i dostaje nawet posady dyrektora administracyjnego szpitali. Co nie oznacza, że w pracy nie pije, nie wychodzi na miasto – generalnie – nie przejmuje się pracą i funkcją, bardziej losami podwładnych. To także zapis zupełnie nieznanej młodszym czytelnikom powojennej biedy. Nawet będąc członkiem partii i dyrektorem, Stanisław Grzesiuk wraz z żoną i dwójką małych dzieci gnieździł się w służbowym pokoju szpitalnym. Według autora, absolutnie nie przywiązywał się do rzeczy materialnych. Kiedy dostał od kogoś prawdziwy skarb w powojennej Warszawie – dwoje krzeseł – jedno natychmiast oddał zaprzyjaźnionej rodzinie. Jedynym, czego nigdy nie zgubił po pijanemu, była bandżola z Myszką Miki, która towarzyszyła mu za hitlerowskimi drutami, i z którą nie rozstał się aż do sporo pysznych opisów powojennego życia literackiego, są miniatury literackie, anegdoty z pobytów w sanatoriach dla gruźlików, w których jak obliczył sam Grzesiuk, spędził więcej czasu niż w obozie koncentracyjnym. Jest opis występu w alkoholowym amoku w sławnym talk show „Tele Echo”, są relacje z występów umierającego na gruźlicę barda w zadymionej kawiarni „Stolica”, skąd transmitowano „Podwieczorek przy mikrofonie”. Nie ma już tamtych audycji, dobrze, że znalazł się ktoś, kto choć na chwilę przywołał w migotliwym świecie żyjących kilkanaście godzin newsów postać człowieka, który do śmierci nie stracił humoru ani honoru i nade wszystko kochał ludzi. Opowiadał, śpiewał, grał i żył pełnią życia, bo widział jak wygląda śmierć z ręki hitlerowców.
Watch on. Kontynuując opowieść o wojennych losach warszawskiego artysty, Jan Młynarski zaznaczył, że Stanisław Grzesiuk przebywał w trzech obozach: Dachau, Mauthausen oraz Gusen, w którym przeżył najwięcej lat i doczekał wolności. – Kilkukrotnie bezpośrednio otarł się o śmierć. I za każdym razem wymykał się jej.
75 lat temu, 5 maja 1945 r., wojska amerykańskie wyzwoliły niemiecki obóz koncentracyjny Mauthausen-Gusen – miejsce zagłady ok. 30 tys. Polaków. Kompleks na terenie Austrii był jednym z najstraszniejszych elementów niemieckiej machiny śmierci. Symbol bestialstwa niemieckiego totalitaryzmu Mój blokowy w Dachau powiedział, żebyśmy pamiętali, że jedziemy do najcięższego obozu, gdzie naprawdę potrzeba będzie dużego wysiłku, żeby przetrwać. Ale też zacytował nam Szekspira, byśmy wierzyli, że nie ma takiej nocy, po której nie zaświeciłoby słońce. Nam też zaświeci… — wspominał Stanisław Dobosiewicz. W podobozie Gusen I, należącym do kompleksu obozów, jako numer 166 przetrwał niemal pięć lat – od końca maja 1940 r. do dnia wyzwolenia. Podobnie jak wielu innych więźniów obozów koncentracyjnych wiedział, że trafia do miejsca będącego symbolem bestialstwa niemieckiego totalitaryzmu. Niektórzy określali ten obóz jako „mordhausen”. Kompleks Mauthausen należał do grupy tzw. starych obozów koncentracyjnych, powstałych jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Został założony w sierpniu 1938 r., pół roku po aneksji Austrii przez III Rzeszę. Miejsce pod przyszły obóz dowództwo SS wybrało niemal natychmiast po wkroczeniu wojsk niemieckich. W Mauthausen wydobywano wysokiej jakości granit. SS utworzyło wyspecjalizowane przedsiębiorstwo, którego celem było wykorzystywanie niewolniczej pracy więźniów do budowy monumentalnych obiektów metropolii Rzeszy – Berlina i Norymbergii. Drugim celem funkcjonowania było wyniszczanie potencjalnych przeciwników reżimu. Początkowo byli to głównie socjaliści, socjaldemokraci i komuniści do niedawna działający w Austrii. Już w grudniu 1939 r. podjęto decyzję o wybudowaniu filii obozu w odległym o 4 km Gusen. Na początku 1940 r. w kompleksie Mauthausen-Gusen pracowało już ponad 3 tys. więźniów. Po przybyciu do Gusen I pierwszych transportów Polaków esesmani określali ten obóz jako: „Vernichtungslager für die polnische Intelligenz” – obóz zagłady dla polskiej inteligencji. W przeciwieństwie do późniejszych obozów zagłady w Mauthausen-Gusen głównym narzędziem zadawania śmierci była wyniszczająca praca. Praca w kamieniołomach zaczynała się o świcie i trwała do zachodu słońca, z reguły około dziesięciu godzin. W środku dnia zarządzano półgodzinną przerwę na obiad. Więźniów przeznaczonych do jak najszybszego uśmiercenia kierowano do wnoszenia głazów z kamieniołomu Wiener Graben po stromych, liczących 186 stopni schodach, nazywanych „schodami śmierci”. W późniejszym okresie funkcjonowania obozu schody służyły do wstępnej selekcji nowoprzybyłych więźniów. Ci, którzy nie byli zdolni do wniesienia ciężkich kamieni po schodach, byli spychani w przepaść. Przeprowadzający selekcję esesmani nazywali ich „spadochroniarzami”. We wspomnieniach więźniów chwila przybycia zapisała się jako najgorsza podczas całego pobytu w „kacecie”. To był najcięższy moment, bo człowiek trafiał do innego świata. To było życie, które nie mogło pomieścić się w głowie! Coś okropnego, żeby tak człowieka traktować. Nikt by sobie tego nie wyobraził. Dochodziły słuchy, że w obozach mordują, ale przekonać się o tym na własnej skórze, to co innego — opisywał Jerzy Rosołowski, który został więźniem Mauthausen-Gusen w 1944 r. Istotnym etapem „przyjęcia do obozu” było odarcie więźniów z godności. Odbierano im ubrania i wszystkie rzeczy osobiste, golono głowy, dezynfekowano ich i wydawano pasiasty drelich lub stare mundury wojskowe. Nie orientowaliśmy się w tym wszystkim. Popędzali nas kijami, żeby szybko rozbierać się do naga, wyrzuciliśmy wszystkie nasze rzeczy. Byliśmy pędzeni jak stado oszalałych ze strachu zwierząt, to w tę, to w tamtą stronę — wspominał jeden z więźniów przybyłych do obozu w 1943 r. Krzyk esesmanów i przemoc towarzyszyły więźniom w czasie całego koszmaru pobytu. Jeżeli nie dostało się kijem, to był szczęśliwy dzień. Każda czynność – czy noszenie kamieni, czy zbiórka, czy tworzenie grup obozowych – to był jeden wrzask, jedno bicie, mordowanie — relacjonował Leon Ceglarz, który do Gusen I trafił w 1940 r. W 1942 r. rozpoczęła się błyskawiczna rozbudowa kompleksu obozów Mauthausen-Gusen. Obozy zlokalizowane na terenie Rzeszy stały się ważnymi ośrodkami produkcji zbrojeniowej. Kierownictwo SS ogłosiło „mobilizację wszelkich sił więźniarskich do celów wojennych”. W ciągu kilkunastu miesięcy powstało ponad pięćdziesiąt podobozów podporządkowanych głównemu w Mauthausen. Jego kierownictwo decydowało o rozdziale więźniów pomiędzy poszczególne przedsiębiorstwa zbrojeniowe pracujące na rzecz niemieckiej machiny wojennej. Więźniowie pracowali również przy rozbudowie podziemnych korytarzy mających pomieścić fabryki zbrojeniowe. W 1944 r. do obozu napływały tysiące z innych obozów koncentracyjnych położonych bliżej frontu oraz niszczonej Warszawy. W sierpniu 1944 do Gusen przyszły dwa transporty młodych ludzi, warszawiaków, powstańców. Przyjechali do nas jako wielcy bohaterowie. Dopiero po kilku dniach, kiedy dostali się do pracy w kamieniołomach i kapo zamordowali kilku z nich, zrozumieli swoją sytuację. Wcześniej nie wiedzieli, co to jest obóz koncentracyjny — wspominał jeden z wieloletnich więźniów Gusen, Witold Domachowski. Pomimo licznych podziałów pomiędzy więźniami i niekiedy wzajemnej niechęci we wspomnieniach przewija się przekonanie, że kluczowe dla przetrwania było wzajemne podtrzymywanie się na duchu. Nasza konspiracja w obozie polegała na tym, by pomóc drugiemu, uratować mu życie. To były rzeczy najistotniejsze. Nie było karabinów i innej możliwości obrony. Walka szła o przetrwanie — podkreślał jeden z więźniów, który w Gusen I spędził pięć lat. Wielką rolę w przetrwaniu odgrywał też osobisty charakter i pomysłowość. Pisarz i pieśniarz Stanisław Grzesiuk stwierdził, że jego szansą na przeżycie będzie wspieranie innych więźniów grą na bandżoli. Kupił ją za 400 papierosów, równowartość 400 kawałków obozowego chleba. Zachowany do dziś instrument z Myszką Miki i napisem jest jednym z najważniejszych świadectw życia w obozie. Bandżola była również zabezpieczeniem przed pozbawieniem człowieczeństwa. To jest celem obozów, żeby zanim ludzie umrą z głodu i przemęczenia, zamienić ich przedtem w bydło, upodlić, wyzuć z wszystkiego, co ludzkie — wyjaśniał Grzesiuk we wspomnieniach „Pięć lat kacetu”. Dla innych ucieczką od koszmaru życia w obozie było życie duchowe. W Gusen grupa wykładowców akademickich prowadziła swoisty uniwersytet obozowy. Te wykłady były bardzo budujące, jedna z najwspanialszych rzeczy. Wydawałoby się, że poza wyniszczającą pracą już nic nie istnieje, a tymczasem byli ludzie, którzy tak się poświęcali. Odrobny [Kazimierz, działacz narodowy z Wielkopolski – przyp. red.] mówił nam: Wy do kraju nie będziecie wracali, pojedziecie na studia w Londynie. Przedstawiał nam przyszłość w jasnych barwach — wspominał jeden z młodych więźniów Gusen I. Jako jeden z najbardziej wstrząsających momentów w obozie więźniowie opisywali pierwsze zetknięcie się ze śmiercią przyjaciół. Pierwszego dnia w krematorium paliłem kolegę – tego pierwszego pamiętam. Wiem, że paliłem następnych, ale nie pamiętam, w jakich okolicznościach, już byłem uodporniony. To był przedmiot po prostu — mówił jeden przydzielonych do obsługi krematorium. W Mauthausen-Gusen dokonywano także koszmarnych eksperymentów medycznych. Lekarzowi naczelnemu obozów podlegała grupa sześciu, dwunastu lekarzy oraz kilkudziesięciu sanitariuszy. Większość eksperymentów była zlecana przez kierownictwo SS. Niekiedy jednak lekarze podejmowali „własne inicjatywy”. Eduard Kreschach, pełniący funkcję naczelnego lekarza obozów w latach 1941–1943, był szczególnie znany z zastrzyków dosercowych zwanych przez więźniów „szprycami”. Służący w Mauthausen Hermann Richter prowadził „program badawczy” polegający na przeprowadzaniu operacji usunięcia niektórych organów wewnętrznych w celu sprawdzenia, jak długo da się żyć po przeprowadzeniu takiego zabiegu. Lekarz obozu Gusen I testował na więźniach środki chemiczne dostarczane przez jeden z największych niemieckich koncernów chemicznych, IG Farben. Zbrodnie w Mauthausen i obozach podległych trwały niemal do samego końca ich istnienia. Pomiędzy 21 i 25 kwietnia 1945 r. zagazowanych zostało 650 więźniów. 28 kwietnia zamordowano kilkudziesięciu. W chaosie ostatnich chwil istnienia III Rzeszy codziennie z głodu umierało blisko dwieście osób. Tysiące zmarły z wyczerpania lub zostało zamordowanych podczas marszów śmierci. Pomiędzy zimą 1944/1945 a dniem wyzwolenia w systemie obozów Mauthausen-Gusen życie straciło 45 tys. osób, połowa ogólnej liczby ofiar sześciu lat istnienia obozów. Przewinęło się przez nie 335 tys. więźniów. Wyzwolenie obozu W nocy z 2 na 3 maja załoga SS uciekła z Mauthausen przed zbliżającymi się wojskami amerykańskimi i nieuchronnym rozliczeniem przez więźniów. Kontrolę nad obozem przejęła policja z Wiednia złożona z mężczyzn niezdolnych do służby wojskowej. 5 maja, ok. godz. 17 do obozu Mauthausen dotarły czołgi amerykańskiej 11. Dywizji Pancernej. Pierwszy, który przekroczył bramę, był dowodzony przez sierżanta Alberta J. Kosieka. Jak zobaczyliśmy zielony uniform, hełm amerykański, to niebo nam się otworzyło. Ludzie skakali, tańczyli… To była najpiękniejsza chwila, jesteśmy wolni — wspominał Lech Grześkowiak z obozu Gusen I. Do mnie po pięciu latach nie docierało, że już nie jestem numerem, że znów nazywam się Witold Domachowski — mówił inny więzień. Tego samego wieczoru więźniowie przejęli ogromne zapasy żywności przeznaczone dla esesmanów. Tak jak w innych obozach wielu zmarło z przejedzenia. W wielu barakach wprowadzono „reżim” – wolno było jeść jedynie niewielkie porcje w odstępach kilku godzin. Opornych bito kijami. Ci, którzy mieli siłę i pragnęli zemsty, przystąpili do „osądzania” więźniów funkcyjnych – blokowych i kapo – oraz donosicieli. Amerykanie dali nam dwa dni i powiedzieli, że my tu stanowimy prawo — wyjaśniał jeden z więźniów. Ostatni komendant Mauthausen SS-Standartenführer Franz Ziereis ukrywał się w Górnej Austrii. 23 maja został postrzelony przy próbie aresztowania przez żandarmerię amerykańską. Przewieziono go do szpitala w Gusen. Tam został rozpoznany przez jednego z więźniów. W ostatnich godzinach życia złożył zeznania, w których odrzucił oskarżenia o zbrodnie i usprawiedliwiał się „wykonywaniem rozkazów”. Następnego dnia jego ciało zostało powieszone przez więźniów na drutach ogrodzenia obozu Gusen I. W walkach w maju 1945 r. zginął też pierwszy komendant Mauthausen Albert Sauer. 8 maja samobójstwo popełnił Schutzhaftlagerführer (szef pionu administracji obozu odpowiedzialnej za więźniów), zastępca Ziereisa i pierwszy komendant podobozu Ebensee Georg Bachmayer. Wcześniej zastrzelił żonę i dwójkę dzieci. W 1946 r. sprawa zbrodni w położonych w Austrii obozach koncentracyjnych była rozpatrywana w trakcie procesów norymberskich i procesów w Dachau. Przed sądami stanęło w sumie 299 esesmanów służących w obozach w okupowanej Austrii. Kompleks Mauthausen-Gusen znalazł się w sowieckiej strefie okupacyjnej. Początkowo część baraków została zaadaptowana na koszary. W czerwcu 1947 r. sowieci przekazali teren dawnego obozu Mauthausen, wraz ze schodami śmierci, rządowi Austrii. W kolejnych latach większość baraków rozebrano. Podobny los spotkał ogrodzenie. Wiele obiektów zaadaptowano do nowych celów. W kolejnych dziesięcioleciach teren potencjalnych miejsc pamięci ulegał systematycznemu zmniejszeniu. Władze Austrii dążyły również do przedstawienia Mauthausen głównie jako symbolu martyrologii, „pierwszej ofiary III Rzeszy”. Niemal całkowitemu zatarciu uległa przestrzeń podobozu Gusen I. W prywatne ręce przeszły nieliczne istniejące obiekty, w tym budynek bramy obozowej (i zarazem wartownia SS), tzw. Jourhaus, oraz dawne koszary SS, które zostały przekształcone w domy mieszkalne, a także teren placu apelowego obozu, który znajduje się obecnie na terenie aktywnego zakładu kamieniarskiego. W 2016 r. powstał list otwarty do władz Austrii, podpisany przez grupę osobistości zajmujących się historią, ochroną miejsc pamięci i polityką historyczną w Polsce, co doprowadziło do zainteresowania polskiej i austriackiej opinii publicznej sprawą Gusen. W czerwcu 2016 r. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wydelegowało wiceminister Magdalenę Gawin w celu podjęcia rozmów dot. powstrzymania dewastacji pozostałości po KL Gusen. W połowie lipca 2016 r., na skutek negocjacji władz polskich, austriacki parlament przyjął ustawę o ustanowieniu federalnego urzędu „Miejsce Pamięci KL Mauthausen”. W październiku 2016 r. plac apelowy po KL Gusen został wpisany do rejestru zabytków Republiki Austrii. Oznacza to objęcie tego terenu, znajdującego się obecnie w rękach prywatnych, ochroną konserwatorską, która pozwala zapobiec niekontrolowanym przekształceniom tego miejsca. W Gusen Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie chciałaby utworzyć Europejskie Centrum Edukacyjne im. Henryka Sławika. Cytaty ze wspomnień więźniów obozu na podstawie zbioru „Ocaleni z Mauthausen. Historia mówiona” wydanego nakładem Domu Spotkań z Historią i Ośrodka KARTA kpc/PAP W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
O szczegółach ostatnich tygodni, dni, a nawet minut życia oficerów wiemy wyłącznie z zapisków odnalezionych w Katyniu i ze wspomnień bardzo nielicznych ocalałych. Likwidacja obozu w Kozielsku rozpoczęła się 3 kwietnia. Obóz opuszczały grupy liczące od 100 do 300 jeńców.
Choć od śmierci słynnego warszawskiego barda minęło 45 lat, nadal fascynuje swoją sztuką i osobowością. Alex Kłoś dotarł do wielu bliskich mu osób, które wspominają go jako człowieka niepokornego, kochającego życie. Na pytanie, czy był dzieckiem ulicy, siostra Grzesiuka Krystyna Zaborska wyjaśnia:– W żadnym wypadku. Mama nie pracowała, chodziła z nami na spacery. W dzieciństwie był chyba najbardziej z nas wszystkich kochany. Pierwszym instrumentem, na którym grał, była mandolina, ale piosenki, które śpiewał jako 13-latek, nie były akcent i intonacja głosu nie były dziedzictwem pokoleń, bo rodzice Grzesiuka nie pochodzili z Warszawy.– Nie przestrzegał żadnych zasad muzycznych – uważa Stanisław Wielanek. – Frazę naginał, jak mu było wygodnie. Muzycy nie bardzo chcieli z nim grać. Za to dziewczyny, z którymi – jak ocenia siostra – szło mu świetnie, zachowały o nim ciepłe wspomnienia. – Jak ktoś chciał na mnie krzywym okiem spojrzeć, zawsze stał z boku i był moim obrońcą – mówi jedna z nich. Epizody z czasu pobytu w obozie koncentracyjnym w Dachau wspomina mężczyzna wdzięczny za pomoc w uratowaniu brata. – Czuwał całą noc, żeby nie poszedł na druty – przypomina. Po zakończeniu wojny Grzesiuk garściami czerpał z życia. Nagle się okazało, że ma gruźlicę. – Pił wódkę, bo powiedział, że woli żyć krócej, ale intensywnie – pamięta siostra. – W trakcie operacji opowiadał dowcipy – dodaje operująca go w Otwocku lekarka. – Był uroczym pacjentem, choć bardzo syn Marek Grzesiuk miał niespełna 13 lat, gdy ojciec zmarł. Pamięta głównie jego nieobecność, ale do dziś przechowuje rękopisy trzech książek: „Pięć lat kacetu”, „Boso, ale w ostrogach” i „Na marginesie życia”. Do opowieści o Grzesiuku dorzucają wspomnienia muzycy różnych pokoleń, wśród nich Muniek Staszczyk.

obóz polityczny w latach 1861-64 ★★★ BIWAK: obóz na polanie ★★★ DARDA: odznaka władzy podoficerów w XVI i XVII w. ★★★★★ eliza: GUŁAG: pot.: obóz pracy przymusowej w ZSRR ★★★ KACET: obóz ze wspomnień Grzesiuka ★★★ OFLAG: dawny niem. obóz jeniecki ★★★ TABOR: obóz Cyganów ★★★ KAPRAL: wśród

Kajetan Kuczyński w hitlerowskich obozach koncentracyjnych przeżył 5 lat i 15 dni. Czas w niewoli opisał w nigdzie dotąd niepublikowanym „Pamiętniku zbrodni hitlerowskich”. Mój tatuś, więziony w obozach w Austrii i Niemczech, budował autostrady, którymi po wojnie jeździłam na wycieczki – opowiada córka Kuczyńskiego, Ryta Mitros. – Kiedy zaglądam do jego dziennika, widzę, jakie potworne koszty pochłaniała ta budowa, i wtedy nie chce mi się w tamte strony jechać. W obozie Mauthausen-Gusen nad Dunajem, gdzie tatuś najdłużej się nacierpiał, najbardziej bestialskie były sposoby mordowania więźniów: palono ich żywcem, topiono w beczkach, wieszano za ręce na kilkanaście godzin, tak że często nie odzyskiwali w nich władzy. Esesmani kazali im wtedy nosić ciężary w specjalnie przymocowanych nosidłach. „W moim pamiętniku ze świadomością stwierdzam, że opisane przeze mnie morderstwa na więźniach to były normalne dni, tygodnie życia obozowego – pisze Kajetan Kuczyński. – Byłem poddany powolnemu mordowaniu”. 43 95 8 Zapisane odręcznie obozowe wspomnienia przechowuje córka. Kilkadziesiąt stron w szarych okładkach notatnika akademickiego z lat 70. minionego wieku. – Wcześniej w żadnej rozmowie ojciec nie nawiązywał do czasów, kiedy był więźniem numer „43 95 8” w obozie Mauthausen-Gusen. Coś się w nim przełamało po lekturze książki „Pięć lat kacetu” Stanisława Grzesiuka. Córka zaznacza, że w zapiskach można znaleźć trochę błędów ortograficznych, pewne rzeczy autor zapisywał fonetycznie, gwarowo. – W Samarze nad Wołgą, dokąd uciekł z rodzicami przed działaniami wojennymi podczas I wojny, skończył eksternistycznie jedynie dwie klasy gimnazjum – mówi. Urodził się w 1901 w osadzie Gielusznik, obecnie Przejma Wielka, w gminie Szypliszki w województwie suwalskim. Jego córka Ryta przyszła na świat w 1932 r. w tej samej osadzie. Dziś mieszka w Suwałkach. Po powrocie z Samary poszedł do wojska i wziął udział w wojnie 1920 r. Walczył w artylerii w stopniu kaprala. Potem z szabli przerzucił się na pług. W gminie Szypliszki był znany jako wyróżniający się rolnik, prowadzący wzorowe 20-hektarowe gospodarstwo rolne. Uprawiał wszystko – żyto, pszenicę, owies, warzywa. Inni rolnicy doceniali to, że potrafił zamieniać łąki w pola uprawne, że czytał czasopisma rolnicze, hodował rasowe bydło, świnie i owce. Działał w samorządzie powiatu suwalskiego. Był też członkiem Kasy Stefczyka i założycielem Spółdzielni Mleczarskiej w Szypliszkach. Od zboża Ryta Mitros: – Kiedy do Suwałk przyszli Niemcy, ojciec od razu znalazł się na celowniku. W naszej wsi mieszkało ośmiu ewangelików, którzy od razu podpisali volkslistę i stali się Niemcami. To oni podali okupantom kilkadziesiąt nazwisk osób, według nich niebezpiecznych, znanych z tego, że nie siedzą cicho. Wśród nich znalazł się Kuczyński. „O aresztowaniu dowiedzieliśmy się 2 kwietnia 1940” – czytam w pamiętniku. „Ogólnie z gminy zamknięto 40, a z powiatu Suwałki i Sejny – 800 Polaków”. – Miałam wtedy 7, a tatuś 38 lat – opowiada Ryta Mitros. – Tego dnia siał zboże nad jeziorem. Do mnie albo do starszego o pięć lat brata Romka mama Helena powiedziała: „Idź po tatusia”. Kiedy go przyprowadziliśmy, Niemcy kazali mu się zbierać. Pamiętam, jak się z nami żegnał, prosząc, żebyśmy się nie smucili. W domu został jeszcze nasz najmłodszy brat – czteromiesięczny Antoś. Kiedy mamusia jechała do gminy załatwiać sprawy, zawijała go w becik, potem w koc i kładła w tyle fury, bo sama powoziła końmi. Musiała go brać ze sobą, bo był karmiony piersią. Pod nieobecność tatusia sama zarządzała gospodarstwem. Na szczęście mieliśmy do pomocy chłopaka i dziewczynę, a i brat Romek nie próżnował. Mamusi rodzony brat Romuald Majewski, nauczyciel, też był aresztowany w tym samym co tatuś czasie, i też trafił do Maut- hausen-Gusen. Tata zobaczył go tam półżywego na stercie trupów i nawet zdążył się z nim pożegnać. Bicie na powitanie Po aresztowaniu Kuczyńskiego przewieziono do więzienia w Suwałkach. Po czterech dniach osadzonych przetransportowano do obozu przejściowego w Działdowie, gdzie przeszli chrzest obozowy. Zabrano im rzeczy osobiste – poupychane po kieszeniach scyzoryki, brzytwy, szelki, paski, pierścionki i żywność. Esesmani stający na warcie na powitanie bili ich pałami gdzie popadnie. Stamtąd został przetransportowany do obozu Sachsenhausen w Niemczech. „Zaprowadzono nas do łaźni, co było połączone z masowym biciem” – czytamy. „Zamiast ubrań dano pasiaki. Wtedy zaczęło się masowe powolne mordowanie. Bez przerwy kazano nam ćwiczyć żabki, przysiady, kulanie się. (…) Uczono nas śpiewania hitlerowskich piosenek o zwycięstwie nad Polską”. Ból był wtedy najczęściej doznawanym przez niego odczuciem. Opisuje, jak esesmani chodzili z pałkami i „lali więźniów gdzie popadło”. „Ja osobiście zostałem pobity przez gestapowca za to, że nie mogłem odczytać numeru innego więźnia”. Na początku czerwca ponad 1000 więźniów przewieziono stamtąd do pracy w kamieniołomach w austriackim obozie Mauthausen-Gusen. Przed drogą poinstruował ich Polak spod Poznania, z zawodu prawnik. Zwrócił uwagę, żeby się wspierali i pod żadnym pozorem nie skarżyli Niemcom, bo to obróci się na ich niekorzyść. „Pociągiem osobowym hitlerowcy wieźli nas do obozu na powolną śmierć” – zapisał Kuczyński. Ledwie położyli się po posiłku, a już nad ranem rozległ się obozowy dzwon i okrzyk: „Wstawać!”. Szybko zorientował się, że obóz jest w fazie powstawania. Zamiast klozetów zastali cuchnące wykopy z kładkami. W barakach nie było pieców, trzypiętrowe łóżka miały sienniki napchane trocinami tylko raz, na początku. Później spało się na deskach. Woda była racjonowana, za to godziny pracy nieograniczone – więźniowie pracowali co najmniej 10 godzin dziennie. Każdego ich kroku pilnował blokowy z bykowcem albo sztubowy z batem. Kamieniołomy Kiedy ucieszył się, że dostał w miarę spokojną pracę w kuchni przy obieraniu kartofli, następnego ranka otrzymał nauczkę. „Nadzorujący esesman przyniósł kij wierzbowy i pilnował, żeby głowy obierających były ustawione równo jak pod sznur. Jeśli tak nie było, to bił nas po głowach łysych jak kolano. Co tydzień byliśmy obowiązkowo goleni tępą brzytwą. (…) Wieczorem jego kij był zniszczony od bicia naszych tyłków i głów”. Z kuchni przeniesiono go do kamieniołomów, gdzie wycieńczającą pracę utrudniało posługiwanie się ciężkimi łopatami. Kiedyś udało mu się zdobyć lżejszą. Gdy usiłował ją ukryć na noc, zauważył to esesman i natychmiast wymierzył mu karę – uderzenie ciężką łopatą w lędźwie. Było tak mocne, że prawie złamało mu kręgosłup. Długie lata po wojnie czuł ten ból. „W październiku 40 r. zacząłem pracować przy transporcie desek do budowy baraków. (…) Kiedy jeden z więźniów uciekł, 6000 osadzonych musiało stanąć na placu apelowym i było mocno bitych. Aż do czasu znalezienia uciekiniera. (…) Przez 24 godziny nie mieliśmy nic w ustach. To był sądny dzień”. Podczas 5 lat z obozu udało się uciec jedynie dwóm więźniom. Prawdziwą lekcją życia była praca w kamieniołomach i przy zasypywaniu bagna. Czasem przez tydzień chodzili w mokrych ubraniach, bo łupali kamienie w śniegu i deszczu. W pewnym momencie władze obozu zorientowały się, że mają za dużo słabych więźniów, którzy zbyt wolno umierali. Komendant obozu, ukraiński Mazur Bogdan Chmielewski, postanowił zgładzić ich zbiorowo. „Zgromadził więźniów na placu apelowym i kazał każdemu biegać po 100 m. Najsłabsi zostali skierowani do komór gazowych.(…) Kiedy nie nadążano spalać ciał rozstrzelanych pod ścianą śmierci, wywożono je do dołów”. Powrót taty Ryta Mitros: – W pamiętniku tatuś pisze o wsparciu, którego udzielał mu współwięzień, piekarz Bronisław Chadkowski z Sejn, taki jego mentor. Pan Bóg się nim posłużył, żeby ojciec przetrwał w trudnych sytuacjach. 5 maja 1945 r. obóz został wyzwolony przez wojska amerykańskie. Kuczyński opisuje, jak komendant US Army zapytał, dlaczego jedni więźniowie są chudzi jak kość, a drudzy tłuści. Kiedy się dowiedział, że ci grubi to obozowy nadzór, znienacka zaczął do nich strzelać. – Żołnierze rozbili wtedy magazyny kaszy i mąki, a więźniowie rzucili się na nie i jedli na surowo – mówi pani Ryta. – Kilkuset wygłodzonych zmarło z tego powodu. Tatuś był w lepszej sytuacji, bo jakiś czas pracował w kartoflarni. Wiadomo, że od surowych ziemniaków można się pochorować, ale on zaczął od jedzenia ćwiartki ziemniaka, i tak się przyzwyczaił, że zjadał ich kilkanaście dziennie. To go trzymało. Po wyzwoleniu z kilkoma kolegami przeszli przez Niemcy i tam się „objedli”, poprawili wagę na niemieckiej żywności. Jak dziś pamięta powrót taty. – Dzień wcześniej przyszedł do nas rolnik z sąsiedniej wsi, Wacław Misiukiewicz, pochwalił w drzwiach Pana Boga i powiedział, że ma dla nas dobrą nowinę. „Może tatuś wrócił?” – krzyknęłam. Okazało się, że to prawda. Zatrzymał się u siostry Zofii w Suwałkach i prosi, żeby mamusia po niego przyjechała. Następnego dnia grabiliśmy siano przy drodze do Suwałk, którędy tatuś miał jechać. No i nagle słyszymy żelazny wóz, więc biegniemy do niego – ja, Antoś i siostra mamusi z dziećmi. Był mocno zmieniony, połysiał, ale ubrany pięknie w gabardynową bluzę, miał wyprasowane spodnie i teczkę pełną eleganckich ubrań. I tak mieliśmy tatusia już teraz. Od razu wziął się za gospodarstwo, aż stanęło na nogi. Podjął działalność w spółdzielczości rolniczej i samorządowej. Wychował trójkę swoich dzieci i adoptował córkę. Zmarł w październiku 1979 roku. Pani Ryta pamiętnik ojca skserowała w kilkunastu egzemplarzach, żeby każdy w rodzinie poznał jego historię. – Dużo wnuków i prawnuków mojego tatusia nosiło go na lekcje do szkoły – wspomina. – Bo to żywe świadectwo kogoś najbliższego, kto 5 lat i 15 dni umykał przed śmiercią.•

Dla inte­resu­ją­cego Cię zapytania " KACET " zna­leź­liśmy tyle róż­nych ha­seł krzyżówkowych: 3. Zo­sta­ły one wy­świe­tlone po­ni­żej. KACET to: niemiecki obóz nazistowski utworzony w czasach III Rzeszy (na 5 lit.) KACET to: obóz ze wspomnień Grzesiuka (na 5 lit.) KACET to: obóz z książki Grzesiuka (na 5 lit.)
============02 Podtytuł 14 (19443364)========================11 Zdjęcie Autor (19443374)============fot. ============04 Autor tekstu mag (19443370)[email protected]============06 Zdjęcie Podpis (19443356)============Więźniowie uratowani z obozu Mauthausen-Gusen. Amerykanie rozdawali im Myszki Miki, Grzesiuk miał ją na mandolinie============06 Zdjęcie Podpis (19443376)============Stanisław Grzesiuk napisał trylogię „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”. Książki były popularne, zdobywane spod lady. Autor był szczery, bezkompromisowy w poglądach, wstrząsnął czytelnikami============08 Cytat 12 historia (19443347)============W obozie koncentracyjnym dobroć była niezapomnianym darem arcPierwsza wydana właśnie biografia Stanisława Grzesiuka przypomina postać autora, który miał też przyjaciół ze Śląska i Zagłębia. Poznał ich w KL Gusen,Co to za niedorajda życiowa. Długo się tu nie uchowa. Jak go w ciągu miesiąca nie utłuką, to będzie miał wielkie szczęście - pisał Stanisław Grzesiuk w swoich wspomnieniach „Pięć lat kacetu” o ks. Józefie Szubercie z Wodzisławia. Grzesiuk wiedział, że podstawą przeżycia w obozie jest miganie się od pracy, a ten człowiek o „gębie inteligentnej i sympatycznej” wziął się do solidnej roboty ponad siły. Zapytał ze szczerą ciekawością, kim jest i usłyszał, że księdzem. Za księżmi Grzesiuk nie przepadał, nie chcieli mu pochować ojca socjalisty. Wiedział też, że w obozie za spowiedź brali od więźniów jedzenie, ale jak się później przekonał, ks. Szubert zawsze spowiadał za darmo. To też dawało mu gorsze szanse na przeżycie. Gdyby nie pomoc Grzesiuka, warszawskiego cwaniaka i kozaka chowanego na ulicy, ks. Szubert nie opuściłby obozu żywy. Grzesiuk pisał: #„W ten sposób zaczęła się jedna z najdziwniejszych przyjaźni. Ja - robociarz, chłopak łobuzowaty, niewierzący, zyskuję przyjaźń inteligenta, człowieka wielkiej wiary”.Ale nie chodziło o dzielenie się jedzeniem, tylko o to, żeby ulokować uduchowionego ks. Józefa w lepszej pracy, uchronić przed biciem i niebezpieczeństwem. Grzesiuk pisał: „Jak przy robocie robi się gorąco, biorę księdza Józefa za rękę i urywamy się. On zawsze się bał, lecz wierzył w moją gwiazdę i spryt. Wierzył też, że to Bóg się nami opiekuje i każda sztuka nam się uda”.Kiedy ks. Szuberta wzięli do kamieniołomów, Grzesiuk rozumiał, że w tym miejscu życie księdza zaraz się skończy. Praca jest wyniszczająca, są też dodatkowe „sporty dla Polaków”. Specjalnie więc zgłasza się na ochotnika, kapo nawet myśli, że zwariował. Grzesiukowi udaje się jednak tak ks. Józefem kierować, że mało go bili. Czasem jednak dostaje. Ksiądz dziwi się wtedy: „Mój Boże kochany i za co?”. Grze-siuk odpowiada: „Tak, pytaj się Boga, to kapo walnie cię jeszcze raz i zabije. Chodź tu za wózki, bo będzie jeszcze bił”.Pewnego dnia księdza Józefa Szuberta zwolniono do domu. Obiecuje wtedy, że o Staszku nigdy nie zapomni. Grzesiuk tylko machnął ręką, ale zaczęły nadchodzić paczki. Nie tylko od niego, ale też od różnych ludzi ze Śląska. Grzesiuk zapamiętał, że przychodziły z Wodzisławia od Gertrudy Glormes i Emilii Tatuś, od wielu osób z Rybnika i Piekar. Ks. Szubert przysyłał też pieniądze matce i siostrze Grzesiuka. Długo to trwało, bo: „Minął rok - ja żyję, dwa lata żyję, trzy żyję, cztery jeszcze żyję i w końcu po pięciu latach, 10 VII 1945 roku, zjawiłem się u niego w Katowicach”.Ks. Józef Szubert do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen trafił w 1940 roku za naukę religii po polsku. Przed wojną posługi duszpasterskie pełnił w Chorzowie, Wodzisławiu, Pawłowicach. Po wojnie został proboszczem parafii pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Goduli. Stanisław Grzesiuk też trafił do obozu. We wrześniu 1939 r. dołączył do polskiego wojska, wrócił i działał w podziemiu. Wpadł w łapance, gestapo już go szukało z powodu czyjegoś donosu. Trafił najpierw na roboty przymusowe na wieś, tam pobił bauera, wtedy trafił do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen. Miał wtedy tylko 22 lata. Jego syn Marek Grzesiuk mówił, że ks. Szubert został wielkim przyjacielem ojca. Spotykali się z innymi więźniami zawsze 5 maja, w dniu, gdy otwarto bramę obozu na wolność. Przyjacielem Grzesiuka był także Bolesław Brandys z Sosnowca, poznany w tym samym obozie. Jego syn, urodzony po wojnie, także Bolesław, mógł odtworzyć historię swego ojca tylko z cudzych wspomnień. Stracił go, gdy był jeszcze dzieckiem. Jego ojciec urodził się w 1906 roku, działał w Związku Robotników Przemysłu Metalowego, miał żonę, dwoje dzieci. W czasie wojny został szefem ruchu oporu w fabryce, potem znanej jako Fakop. Kierował akcją sabotującą produkcję elementów rakiet V1 i V2. Okoliczności aresztowania Brandysa w 1944 roku przez gestapo w miejscu pracy ujawnił Stefan Matuszewski, jego podwładny i uczestnik akcji sabotażowej w fabryce. Niemcy byli zaniepokojeni złą jakością części i wprowadzili w fabryce terror. Brandysa namierzył dopiero przysłany gestapowiec, bo dotąd ten dobry fachowiec nie był podejrzewany. Na przesłuchaniach Brandys nikogo nie wydał. Syn wiedział, że w obozie ojciec przeżył piekło, gdy wrócił, ważył tylko 27 kilogramów. Przed wyzwoleniem panował w Gusen straszny głód, ludzie masowo ginęli. Przez ten obóz przeszło w sumie 335 tysięcy więźniów, jedna trzecia zmarła. Brandys przeżył dzięki Staszkowi Grzesiukowi, który zorientował się, że nowy więzień nie zna zasad, jakie pomagają tu przetrwać. Chronił go, a gdy Niemcy wrzucili kiedyś Brandysa do komórki z rozwścieczonymi psami, które go strasznie pogryzły, to Grzesiuk opatrywał go i żywił. Pamiętali o sobie do końca życia; Brandys zmarł rok po nim, w 1964 roku. Mimo przeżyć Brandys lubił psy, podczas spaceru rzucił się na pomoc pieskowi, który nagle wskoczył na jezdnię. Zginął pod syna pocieszało, że obaj przyjaciele zmarli własną śmiercią. Stanisław Grzesiuk pisał przecież: „Umierać na rozkaz nie miałem chęci”. Już pierwszego dnia Czarne Foki (grupa do zadań specjalnych) pod wodzą naszych sensei rozstawiły ściankę i heja!!! Zapoznanie ze sprzętem i ćwiczenia „na sucho” poszły szybko. Potem już tylko kask, uprząż i do góry! Grzechem byłoby niewykorzystać nowiutkiego mostu w Nowogrodzie. A tam nie wspinaczka tylko zjazdy.
Nieznane teksty Stanisława Grzesiuka uzupełniają autobiograficzną trylogię wciąż intrygującego barda Czerniakowa. Reklama REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
1 os + 1 pies → 3570 zł. 2 os + 1 pies → 3970 zł. dodatkowy pies uczestnik → 400 zł. dziecko → 670 zł. dziecko śpiące z rodzicami (bez wyżywienia) – gratis. 3. Cena zawiera: uczestnictwo w codziennych wykładach i zajęciach praktycznych z behawiorystą. 6 noclegów w ośrodku na wyłączność dla obozowiczów Rodzinnego Psa.
Псሓг оያас ሯըжаፗጯξеդԵշխмուцωл զаλуδፃрсу
ዴах иጺωдիДիξоф б
Ցачивևሉፈ зቆПሂζаኑιбра դиςጳге надроቪωሿኁ
ጰጋድпсխдру β ефучሥτιእէлխпр кቬречеκа свաчιլο
Էξелотви глаջаլθጋ իኼርሁаጻλωձ ኆዘσምቬозур
ፆваያих охрοги βомፀդАւасωቴ ожሔψըδ
obóz z namiotami. ★★★. BIRKENAU. obóz zagłady Auschwitz II. ★★★. ? pali bez ognia. Lista rozwiązań dla określenia obóz z powieści S.Grzesiuka z krzyżówki.
Prześladowania Świadków Jehowy w III Rzeszy – prześladowania Świadków Jehowy, grupy religijnej zwanej w Niemczech Internationale Bibelforscher-Vereinigung (IBV), systemowo prowadzone przez rządy III Rzeszy w latach 1933–1945 na terytorium Niemiec i państw podbitych w trakcie II wojny światowej. W ich wyniku spośród tej
Hasło krzyżówkowe „obóz z powieści S. Grzesiuka” w leksykonie szaradzisty. W naszym słowniku definicji krzyżówkowych dla wyrażenia obóz z powieści S. Grzesiuka znajduje się tylko 1 opis do krzyżówek. Definicje te podzielone zostały na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne definicje dla hasła „ obóz z powieści S
Grzesiuk. Życie wygrane na bandżoli (2018) - Postać Stanisława Grzesiuka znana jest głównie z muzyki i piosenek, które wykonywał na terenie Warszawy. Życie barda opisuje wielu – Ze wszystkich utworów Grzesiuka przebijał ten niezwykły etos szlachetnego cwaniaka, który wykuwał się na bazarze Różyckiego. Warszawiacy uczyli się na nim radzenia sobie, wiedzieli bowiem, że w Warszawie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie ich chciał oskubać. Na bazarze radzili sobie za cara, za sanacji, za Hitlera i Stalina. Zmarł na gruźlicę w 1963 r. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. „To nie jest film o Grzesiuku, ale o ludziach, na których zrobił wrażenie” – mówiła wnuczka legendarnego barda Warszawy podczas oficjalnej premiery najnowszego filmu dokumentalnego „Grzesiuk. Ferajna wciąż gra” w warszawskim kinie Muranów. .